(ROZ)RACHUNEK SUMIENIA, CZYLI…. CO ROBIĘ ŹLE ?
- 17 marca 2016
- kamila-zawieja
- PORADY
- No Comments
Jak to jest, że jednym sprzedaż mieszkania czy domu idzie jak po grudzie, podczas gdy innym układa się jakby mimochodem i przy okazji? Czasem dwie niemal identyczne oferty mają skrajnie różne scenariusze zbycia. Dlaczego? Przecież i lokalizacja ta sama, i metraż jakby podobny, nawet o tej samej godzinie dociera do salonu słońca, a otoczenie jest równie przyjazne… Więc?
Prawdę powiedziawszy, nawet w sferze – zdawać by się mogło – tak prostej, jak zachęcenie do kupna naszego mieszkania popełniamy liczne grzechy, a tych głównych jest z pewnością… siedem 😉
Grzech nr 1, czyli niejasna sytuacja majątkowa lokalu
Tu nie ma się co oszukiwać – jeżeli chcemy sprzedać lokum o skomplikowanej i czekającej zwykle na swój finał w sądzie sytuacji, dobrze przeanalizujmy kolejne kroki, także zakładające najczarniejsze ze scenariuszy. Do domu odziedziczonego po babci starowince, w którym wedle jej słów mieliśmy dożyć szczęśliwie długich lat z pewnością uśmiecha się także wujek spod Skierniewic i tak łatwo nie odpuści, mając za sobą swoich licznych pobratymców, ale dużo gorzej jest, gdy chętnych do podziału zacznie przybywać relatywnie do stopnia zagłębienia się w drzewo genealogiczne i odkrywania kolejnych jego gałęzi. Lista chętnych się wydłuża, a nas dopada stres, że za porządki w tej kwestii nie zabraliśmy się dużo, dużo… wcześniej.
Grzech nr 2, czyli czarny PR w fotografiach
Szykując się na wizytę pośrednika, który ma zająć się naszą ofertą i planuje wykonać dokumentację fotograficzną, nie zapomnijmy ogarnąć wnętrza, usuwając zbędne elementy wyposażenia. Zniechęcenie budzi widok rozłożonej suszarki, na której dumnie rozpięte są nasze najbardziej nawet osobiste rzeczy, zawalenie przedmiotami sprawia wrażenie ciasnoty, a wiadro z nadwątlonym zębem czasu mopem, panoszące się w łazience informuje, że w tym domu stosunek do czystości nie jest ortodoksyjny…
Grzech nr 3, czyli niemożność umówienia się na wizytę potencjalnych klientów
Po to cywilizacja i technologia wyposażyła nas w mobilne środki komunikacji, żeby z nich korzystać. Skoro czekamy na chętnych na nasz lokal – ograniczmy nasze życie towarzyskie i skupmy się na byciu „dostępnym”, aby móc… „udostępnić”. Klient do obejrzenia ma lokali kilka, my mamy do sprzedania jeden. Komu powinno bardziej zależeć? Kolejne „Nie, nie dziś… W przyszłym tygodniu? No nie, raczej też nie…” nie podziała zachęcająco i potencjalny nabywca poszuka przyjaźniejszych progów.
Grzech nr 4, czyli zaniechanie
Wbrew pozorom – bystre oko kupującego wychwyci wszelkie niedoróbki i wieloletnie prowizorki malarsko-tapeciarskie, które były zaledwie na chwilę, ale jakoś tak o nich… zapomniano. Świadomość koniecznych nakładów, żeby „jakoś to wyglądało” może być decydująca przy podejmowaniu decyzji o wyborze oferty na zasadzie: „Czego się nie tknę, wszystko będzie się sypać…” i klient odchodzi. Niestety – bezpowrotnie.
Grzech nr 5, czyli oczekiwania nieadekwatne do aktualnych trendów na rynku
No, tu też nieźle potrafimy nagrzeszyć. Zapiekłe „Bo tyle chcę!” nie zmieni sytuacji, że na osiedlu z lat 50. nie ma co liczyć na cenę nowoczesnego loftu, a wielka płyta nie przekona nikogo, że to taka „prawie cegła, tylko… większa”. Po drugie: jeżeli jest na nieruchomości bessa, a nam mocno zależy na czasie – zaufajmy fachowcom i przyjmijmy do wiadomości, że ruch na rynku może nas dotyczyć tylko wtedy, gdy… mu się poddamy. W przeciwnym razie – nasza oferta pozostanie nietknięta, ale nie o to chyba w tym wszystkim chodzi?
Grzech nr 6, czyli naginanie faktów
Z faktami – jak powszechnie wiadomo – się nie dyskutuje… „Słoneczne mieszkanie” nie może być skierowane na północ, a 60 metrów kwadratowych mimo naszych usilnych starań nie zamieni się w „ok. 70”… Wielbiciel upraw skrzynkowego areału od razu nam wytknie, że balkon, na którym z trudem mieszczą się dwie osoby to nie taras ani loggia, a tu miałby stanąć jeszcze stolik? Że o dwóch krzesełkach nie wspomnę… Wygodne usytuowanie komunikacyjne nie wszystkim kojarzy się z dworcem po drugiej stronie ulicy, a do „sąsiadującego z domem parku” nie powinno się w nieskończoność przebijać przez zakorkowane miasto.
Grzech nr 7, czyli brak współpracy z pośrednikiem
Podczas pierwszej rozmowy pośrednik chce się dowiedzieć o naszym lokalu jak najwięcej nie dlatego, że jest fascynatem zawiłych rodzinnych historii, ale dlatego, że chce nam pomóc w sprzedaży: stanowić merytoryczne wsparcie, zapewnić profesjonalną obsługę i szczęśliwie doprowadzić do satysfakcjonującego finału. Pomijanie spraw zasadniczych, istotnych dla składanej oferty w konsekwencji naraża nas na wydłużenie czasu sprzedaży i niepotrzebny stres. Wskazany otwarcie problem, właśnie pośrednik dzięki swojemu doświadczeniu będzie w stanie wyeliminować, doradzić, co dalej i poszukać najlepszych rozwiązań.
Z pewnością większość z nas sprzedawała już swoją nieruchomość bądź jest w trakcie tego procesu. Tak z ręką na sercu: które z powyższych grzechów są nam dobrze znane? Warto uczynić swoisty rachunek sumienia, uderzyć się w pierś, obiecać poprawę i… nie grzeszyć więcej. W ogólnym rozrachunku… robimy to przecież dla siebie!
Comments are closed.